A NA MNIE NIC NIE MA ALBO MI SIĘ NIE PODOBA

A najlepsze właśnie jest to, że posiadając tę jakże oświeconą wiedzę, zawsze szukam sukienki na ostatnią chwilę. Cóż – jestem kompletnie niereformowalna. Jestem swoją własną najbardziej problematyczną klientką. Najbardziej wybredną, najbardziej wymagającą i oczywiście tą, której najbardziej się zawsze śpieszy.

Nie będę zatem ukrywać, że ta sukienka prawie z nieba mi spadła. Kiedy odwiedziłam siedzibę poznańskiej marki Kaskada, od razu się do niej przykleiłam. Taka cudnie prosta, minimalistyczna. Zwykła – ale niezwykła – tuba z dekoltem V. Dlaczego niezwykła? Bo prostota, aby robić piorunujący efekt, wymaga naprawdę sporej dawki finezji. Nie można tak sobie ciachnąć sukienki, zeszyć po bokach i gotowe (wiem, że można spotkać takie ubrania, ale dobrze wyglądają zwykle tylko na wieszaku lub zdjęciu). Pozorny minimalizm zwykle wymaga przemyślenia w najdrobniejszych szczegółach. Szczególnie – jeśli jest – tak jak ten model, szyty do rozmiaru 54! Począwszy od materiału – lejącej, prawie nie wyczuwalnej na ciele dzianiny, która – uwaga! nie ma przy tym tendencji do brzydkiego odznaczania każdej fałdki. Poprzez zaszewki na dole, które sprawiają, że sukienka bajecznie się układa, a skończywszy na wodnym dekolcie na plecach i cudownych łańcuszkach. Nie ma w tej sukience jednego szczegółu, który nie zostałby dopracowany do granic możliwości. A wspominałam już, że do tego ma kieszenie?

Ta sukienka po prostu na mnie tam czekała. I zgrała się ze mną doskonale.