WSZYSTKIE PONIEDZIAŁKI ŚWIATA

Jest! Znowu będzie poniedziałek! Od poniedziałku zaczynamy – Mel B albo Chodakowska albo nie – pójdziesz wreszcie na siłkę, wykorzystasz tą wejściówkę za free, którą dostałaś prawie miesiąc temu, bo kończy się jej ważność. Jeszcze dzisiaj pizzunia, a może jeszcze domowy jabłecznik, a może jeszcze w sumie ten deserek, co jest w lodówce, bo potem nie będziesz go przecież jeść i się zmarnuje. I ta resztka czekolady, nie zapomnij o resztce czekolady.
Jedziesz na zakupy – sałata, pomidorki, ogórki, brązowy ryż, warzywa na patelnię, kurczaczek, ryba, którą będziesz oczywiście gotować na parze. Od poniedziałku ma się rozumieć.
Całe popołudnie stoisz przy garach, bo przecież jutro ma być ten wielki początek przemian. Pudełka, porcje, lodówa wygląda jak z Insta. Wieczorkiem jeszcze dwa browarki (bo od jutra nie pijesz alkoholu) i może jakiś soczek, bo to piwo gorzkie. Spać o 22.00, bo niewyspanie powoduje tycie.

Poniedziałek 
Było do dupy. Cały dzień w latałaś jakby Ci ktoś wiatrak w plecy wkręcił. Nie było czasu na pudełko, zarzucone za to dwie kawy. Miało nie być słodyczy, ale koleżanka w pracy miała akurat Oreo – kto by się oparł temu cholernemu Oreo? Ale nic – po pracy spalisz, bo przecież idziesz na trening. Utknęłaś w pieprzonym korku, w domu o wiele za późno, wygłodzona jak wilk, bo kwachy od kawy ssą Ci żołądek lepiej niż Electrolux Maximus. Wsuwasz taki obiad, że ledwo się ruszasz. No, ale nic, cały dzień przecież prawie nic nie jadłaś. Nic poza tymi kilkoma Oreo z jednej paczki na spółę z koleżanką. Do wieczora znowu przypał, bo ciągle coś w tym cholernym domu – a to dziecko, a to mąż, a Ty w końcu padasz na pysk i nie masz ochoty ćwiczyć. Cóż, jutro też jest dzień i jutro nie ma wymówek, myślisz wywalając niezjedzone pudełko. Wieczorem oglądasz fit mamy na fejsie – mają po trójce dzieci i sikspak na brzuchu. Lecisz po grupach motywacyjnych. Można? Można!

Wtorek jako poniedziałek
Dzisiaj czujesz się źle. Boli głowa. Właściwie od samego rana. W tym stanie nie da się iść na siłkę. Od ćwiczeń rozboli na pewno jeszcze bardziej, Po południu już boli mniej, ale nic nie wiadomo. Na zdrowie lepiej uważać.

Środa jako poniedziałek
Znowu zmotywowana, znowu nowy dzień. Pudełka, pudełeczka, yesssss! udało się. Zjadłaś według planu. Yess!!! udało się pójść wreszcie na siłkę. Zapierdalałaś za przeproszeniem dwie godziny, bo było wspaniale, gdzieś tam w głowie była ta myśl, żeby na pierwszy raz nie przesadzać, ale cóż – pełna energii i pełna życia. Zaczynasz z przytupem! Wykończona wróciłaś do domu. Ale się udało.

Czwartek
Boli. Wszystko boli. Zakwasy nie z tej ziemi. Schodzenie po schodach i siadanie to tortura. Dzisiaj nie ma obcasów, są baleriny. Chodzisz jak niepełnosprawna, ale opowiadanie wszystkim jak wszystko Cię boli jest takie zajebiste. Koleżanki kiwają głowami – no, no. Po pracy jedziesz na zakupy – potrzebujesz ciuchów na siłkę. Napad na Decathlon, poprawiony Tygodniem Sportowym w Lidlu. Kilka stów poszło, ale cóż – cel uświęca środki. Na razie nie będziesz przecież kupować ciuchów, bo potem będą za duże, więc możesz sobie pozwolić na inwestycję w topy, legginsy i nowiutkie buty, które amortyzują stopy, redukują zmęczenie, dają oparcie i w zasadzie brakuje, żeby mówiły. Niestety siłka dzisiaj nie wchodzi w grę, bo zakwasy uniemożliwiają ruszanie się. Gdzieś słyszałaś, że najlepiej to rozciągnąć, ale chyba umarłabyś z bólu.

Piątek
Nadal wszystko boli. Chyba jeszcze bardziej. Najbardziej nogi i brzuch. Nie da się normalnie funkcjonować, a co dopiero ćwiczyć.

Sobota
Rano poszłaś na spacer, potem sprzątanie – czyli fitness odhaczony. Nie jest źle. Wszystko szło zgodnie z planem, dopóki nie zadzwonili znajomi i nie zaprosili Was do siebie. U znajomych najpierw kawa i mega pyszne ciasto. Potem słony bufet i konkrety. I piwo na starter. A potem kilka drinków. Już w zasadzie machasz ręką na kalorie. Cały misterny, tygodniowy plan i tak poszedł się walić, więc co masz sobie żałować. Ale w końcu trzeba się za siebie wziąć…

 – OD PONIEDZIAŁKU!